Drogi chrześcijaninie,
piszę do Ciebie ten list, bo jestem zaniepokojony tym, co ostatnio o Tobie słyszałem. Dużo mówi się krzyczy się o Twoich wadach, bezsensownym działaniu, które często jest pełne hipokryzji. Jestem ciekawy, co masz na swoje usprawiedliwienie? Rzuć mi w twarz chociaż jakimś cytatem z Twojej Świętej Księgi, jeżeli tylko w niej znajdujesz argumenty do obrony. Bądź dyplomatą samego siebie.
Wyobraź sobie taką scenę: na ziemię przychodzi Twój Mesjasz, kończy się świat - totalny chaos, plamy na słońcu, siedmiogłowy smok, otwarcie się firmanentu. Dobra, to może być zbyt trudne do ogarnięcia... Zróbmy tak: po prostu umierasz. Łatwiej? Pojawiasz się w raju (wersja optymistyczna). Czekasz na sąd ostateczny w kolejce, której długości nie ogarnąłbyś bez LEDowego pięciometrowego monitora, wyświetlającego przybliżoną ilość petentów. Liczba zaokrąglana jest do milionów.
System weryfikacji działa bardzo sprawnie, bo poruszasz się z prędkością ok. 2 m/sek, jadąc na mechanicznej taśmie, która trochę skrzypi. Co ma nie skrzypieć, skoro musi utrzymać tak ogromną ilość ludzi. Na lewo widzisz ostre, pulsujące, białe światło, w którym skąpana jest dość pokaźna grupka ludzi wymachująca energicznie rękami. Twój domysł, że są to pewnie święci przystrojeni aureolami, którym wypadałoby się pokłonić, szybko może zostać wrzucony między bajki, bo dostrzegasz tam mnóstwo Azjatów dokumentujących wszystko dookoła swoimi Nikonami. Podśmiechujesz się pod nosem, że pewnie jeszcze dziś będą na fejsie. Swoją drogą, z ciekawości próbujesz sprawdzić na swoim telefonie, czy jest tutaj jakaś otwarta sieć wi-fi, kiedy wpada na Ciebie od tyłu jakaś rodzinka 2+1 (tata, mama i na oko 8-letni chłopiec), rozpychająca się w kierunku terminali. Szybko orientujesz się, że to Polacy w typowych, wakacyjnych strojach. W myślach zabijasz gościa, który wymyślił slogan "Tesco - dla Ciebie, dla rodziny", ale przypominasz sobie, że pewnie on też nie żyje. Jak z resztą wszyscy dookoła.
Spoglądasz w dół i okazuje się, że to nie taśma, po której jedziesz wydaje dziwnych szmer, ale aniołowie łopoczą swoimi wielkimi skrzydłami tworząc miły, zimny wiatr, tak potrzebny w miejscu pełnym zestresowanych ludzi.
Po paru minutach jazdy w końcu dojeżdżasz do bramki kontrolnej i bez najmniejszych problemów znajdujesz się w oficjalnym Niebie. Mleko, miód i Coca-Cola. Co jest zaskakującego w tym miejscu? To, że znalazło się tutaj osoby, po których byś się tego nie spodziewał. Mnóstwo czarnoskórych madafackerów, niezliczony tłum kobiet o lżejszych, niż cięższych nawykach, nawet natknąłeś się na gości w różowych rurkach. Bóg wszystkich ich kocha.
Reasumując, chciałbym, byś zadał sobie jedno pytanie: jakie odczucia towarzyszą Ci, gdy myślisz sobie, że każdy może trafić do Nieba? Czy wzbudza to w Tobie radość czy może smutek? Zweryfikuj swoje nastawienie do drugiego człowieka. Jeśli nie życzysz komuś tego co najlepsze, to oznaka, że jeszcze musisz nauczyć się bardzo dużo w temacie Miłości.
Pozdrawiam serdecznie,
M.
|
snakstock - Duck Nation |