Spotkałem dziś piękną kobietę.
Jej strój nie wskazywał na zamożność.
Gdyby otoczył ją tłum na pewno nie rzuciłaby się w oczy.
Nie szła szybko.
Nie mogła.
Ograniczały ją kule, na których wspierała się idąc po prostym terenie, a schodząc po schodach trzymała się kurczowo barierki.
Krok za krokiem.
Powoli jak małe dziecko.
Krople topniejącego śniegu spadające z dachu rozpryskiwały się wokoło niej.
Podszedłem do niej, zaproponowałem pomoc i mimo grubych szkieł jej okularów zobaczyłem piękne oczy.
Piękne, bo pełne miłości Miłości.
Uśmiech osoby, która mimo jesieni wieku ma w sobie wiosnę, do której widok za oknem się nie umywa.
"Nie dziękuję, jest tutaj poręcz - to wystarczy. Ale pomodlę się za pana." - odpowiedziała...
a mi zwyczajnie odebrało mowę.
Nie było grzmotu błyskawicy, nie spadła żadna gwiazda, nawet nie zatrąbił klakson samochodu, a ja spotkałem w drugim człowieku Jezusa. Jej pokój, siła i serdeczność nie były wyuczone - pochodziły z serca. Nie, to nie był żaden "moherowy beret", to był twardy żołnierz Chrystusa.
Spotkałem dzisiaj piękną kobietę.


